Hello Sweet World!😎
Długo odkładana relacja z naszych krótkich wakacji na Teneryfie.
Wybraliśmy północ wyspy, kierując się głównie dwoma aspektami – możliwością popływania na desce bez żagla (surfing) oraz bardziej urozmaiconym, chciałoby się wręcz powiedzieć „żyjącym”, krajobrazem. Nieprzypadkowo Teneryfa zwana jest małym kontynentem – znajdujący się w sercu wyspy wulkan El Teide w niesamowity sposób oddziałowuje na roślinność i warunki pogodowe na wyspie. Dzięki niemu północ wyspy cechuje się zwiększoną wilgotnością, a co za tym idzie, pięknymi, zielonymi krajobrazami. Drugą stroną tego dostojnie grawerowanego medalu jest zwiększone ryzyko niższych temperatur, zachmurzenia czy wręcz deszczu. Na szczęście, w tym roku pogoda była dla nas bardzo łaskawa, temperatury w ostatnim tygodniu lutego wahały się od 32 stopni w słońcu na początku wyjazdu, po bardzo przyzwoite 28 stopni w drugiej części wyjazdu.
Co więcej musicie wiedzieć o północy Teneryfy? Do zielonych, klifowych krajobrazów dodać należy również czarne, wulkaniczne plaże, urokliwe i kolorowe uliczki czy wspaniałe pozostałości kolonialnej zabudowy.
Warunki do surfingu wymagające, choć dla spragnionych fal amatorów sportów wodnych nie takie rzeczy będą stały na przeszkodzie. No chyba, że ratownicy zamkną taśmami dostęp do wody z powodu ryzyka porwania przez wodę – z biało-czerwonymi taśmami się nie dyskutuje 😉 Podczas tego wyjazdu zdecydowałem się na położoną 3 minuty od naszego hotelu La Marea Surf School (KLIK) – dobroduszni i uśmiechnięci surferzy sprawdzą się do nauki pierwszych kroków na desce, ale niestety dla trochę bardziej zaawansowanych nie mają wiele do zaoferowania oprócz bardzo przydatnego zapoznania z warunkami pływania w zatoczce. Zapomnijcie o dodatkowych atrakcjach typu testowanie nowych desek, sesjach fotograficznych (stąd zdjęcia z wody wyglądają jak robione tosterem 😜), czy ofercie surferskich gadżetów. Sprzęt do wypożyczenia plus solidni instruktorzy na początek surferskiej przygody. Tyle i aż tyle. Gdybym następnym razem decydował się na surfing w Puerto de la Cruz, szukałbym wsparcia raczej w objazdowej szkole surfingu Atlantik Surf (KLIK). Obserwując z boku instruktorów i klientów tej szkoły zrobili na mnie dużo lepsze wrażenie. Do tego są mobilni i wożą kursantów do spotów adekwatnych do warunków danego dnia. Pozycja obowiązkowa do przetestowania następnym razem 😁🤙🏻
Wiadomo jednak, że na wakacjach nie samym surfingiem człowiek żyje 😉 Jadąc na Kanary człowiek oczekuje przede wszystkim pysznego jedzenia. Jak się możecie domyśleć, bez trudu ten element podróży został zaliczony. Czy odwiedziliśmy wszystkie godne polecenia miejsca? – zdecydowanie nie. Czy warto zajść i przekonać się czy Paleoszef słusznie się zachwyca? – dostaniecie świeże lokalne potrawy, które zrobiły na nas zdecydowanie pozytywne wrażenie. A może macie jakieś własne ulubione lokale/restauracje/knajpki w Puerto de la Cruz? – koniecznie się podzielcie własnymi doświadczeniami, na północ Teneryfy zdecydowanie wrócimy, nie tylko by złapać kilka fal, ale też marzy mi się trekking po El Teide 😊 A urokliwe Puerto de la Cruz wydaje się świetną bazą wypadową na wycieczki po wyspie i nie tylko …
Uwaga – lista polecany miejsc bez jakiejkolwiek hierarchii – król i obowiązkowy punkt programu w Puerto de la Cruz jest jeden i zasługiwać będzie na osobny post KLIK.
La Confradia de Pescadores – KLIK – ryby i owoce morze
Świetna lokalizacja, jeśli w głowie Wam świeże ryby i owoce morza. Dodatkowym plusem malownicze położenie wśród dawnych murów miasta. Delektowanie się pysznymi daniami obserwując roztrzaskujące się o mury fale należy do zdecydowanych zalet „Bractwa Rybaków”.
Jednak nie same widoki i świeże ryby zaważyły na tym, że restaurację odwiedziliśmy aż dwa razy. W Confradii zamówisz wyśmienicie przyrządzone pimientos de Padrón – a wielkość porcji zdecydowanie odpowiada zapotrzebowaniu wytęsknionych za tym rewelacyjnym iberyjskim przysmakiem gości. Kelnerzy słysząc, że zamawiamy dwie porcje, przy obu wizytach, uprzejmie i lojalnie zapewniali, że są one naprawdę duże i możemy się podzielić 😊 Owszem są duże, ale mając taką możliwość nie będziemy sobie ograniczać dostępu do zielonego skarbu Iberii (Hiszpanii i Portugalii). Uprzedzając pytania – nie, niestety żadna ostra się nie trafiła. Po ostre trzeba udać się do Galicji (chcesz wiedzieć czemu? Przeczytasz tutaj – KLIK 😉).
Restaurante Casa TATA – KLIK – poczuj ducha prawdziwej Teneryfy
Znaleziona przez przypadek, w drodze powrotnej z Loro Parque’u (przepięknego ogrodu zoologicznego i botanicznego) restauracja okazała się jedną z najprzyjemniejszych kulinarnych niespodzianek naszych wakacji. Bez oczekiwań, starając się dojść do wybrzeża, zobaczyliśmy malutki lokalik, na dosłownie kilka stolików, pełny gwaru i życia. Zero turystów, iście hiszpańska atmosfera z krzykami i nawoływaniami pomiędzy stolikami, a przede wszystkim krzykami z lady przy barze do przechodzących znajomych by wpadli na jedne szybkie chuppito 😃 Pyszne, domowe jedzenie i niezapomniana hiszpańska atmosfera, z cenami o 1/3 – 1/2 niższymi niż w popularnych lokalizacjach. Naprawdę warto, bo paellę mają wyśmienitą 😊
Ebano Cafe – KLIK – kawa z widokiem
Wiadomo, że największą atrakcją kawiarni powinna być kawa – która oczywiście jest tutaj naprawdę wyjątkowa – ale któż mógłby się oprzeć widokowi na tak malowniczy plac…
albo takim wnętrzom…
BONUS – najlepsze gofry i lody w Puerto de la Cruz
Zdecydowanie nie paleo, ale pyszne, aromatycznie cynamonowe, gofry i świeżo przyrządzane wafelki do lodów znajdziecie na deptaku przy kościele San Telmo (KLIK).
Niekwestionowanym królem kulinarnych doznań w Puerto de la Cruz jest jednak Ihuey Tasca, która jak już mówiłem zasługuje na osobny wpis 😉
A na północ Teneryfy na pewno wrócimy – chociażby dla takich widoków…
BOOM!💪🏻
Paleoszef.
1 myśl w temacie “Kulinarna wycieczka po Puerto de la Cruz, Teneryfa”