Hello Sweet World!😎
Jeśli uważnie śledzicie Paleoszefa w social media (FB – KLIK, IG – KLIK) wiecie, że w sobotę świętowaliśmy urodziny Żony. Kameralnie, rodzinnie, łącznie 6 osób. Zastanawiając się nad menu, zdecydowaliśmy się na jak największą prostotę. Smacznie i klasycznie, z delikatną nutką wyrazistości zapewnianą odpowiednimi przyprawami. Jako, że ostatnio ustawicznie narzekamy na brak czasu, nie było wyjścia – w ruch musiał pójść slow-cooker 😉
Zaplanowaliśmy lekko pikantny krem z pomidorów (przepis już wkrótce) na przystawkę, „pieczeń” z indyka i kruchutkie żeberka (KLIK) serwowane z pikantnym puree z batatów oraz pomidorowym ryżem, 2 sałatki – jedna ostrzejsza, druga trochę łagodniejsza oraz deser w postaci banoffee zainspirowanego przepisem Paleolife (KLIK).
Miało być jeszcze drugie ciasto Piña Colada od Eat It Clean (KLIK), ale z przyczyn całkowicie od nas niezależnych (popsuta lodówka!) zabrakło nam czasu ☹️
Tutaj chwila na dygresję – straszna to złośliwość losu, że akurat w dniu, w którym tyle rzeczy trzeba zrobić, odkrywasz, że lodówka całkowicie przestała mrozić. Całe szczęście, że na zewnątrz mamy temperatury w okolicy zera i balkon mógł posłużyć za zapasową lodówkę 😊 Ofiarami zepsutej lodówki padło nie tylko ciasto Piña Colada (które zwyczajnie nie powstało), ale również jedno opakowanie łopatki z sarny, do którego jakimś cudem dobrały się ptaki. Ogólnie dramat i całe życie pod górkę 😉
Trochę sobie ponarzekałem, ale wracamy na ziemię – imprezka się naprawdę udała, a potrawy (według oświadczenia😂) Wszystkim wyjątkowo posmakowały. Pełen sukces!
W dzisiejszym poście zajmiemy się „pieczenią” z indyka, bo sprawdzi się ona doskonale w czasie zbliżających Świąt. Może ją podać na obiad, a także jako zdrową wędlinę. Paleoszef pieczywa nie jada, ale jakbyście potrzebowali pomysłu na jakąś zdrową, domową bułkę czy inne pieczywo śmiało możecie zajrzeć do Moniki z Eat It Clean (KLIK). Wracając do przepisu, to jest on tak prosty, że aż żal nie skorzystać 😜 Tak mało wysiłku, a tak dużo mięcha 😂
Tak dla jasności, technicznie, zaproponowane przeze mnie mięsiwo, to nie jest pieczeń, bo nie będziemy go piekli – wygoda z wolnego gotowania wygrywa jednak z definicjami i mimo wszystko będę trzymał się terminu „pieczeń” – dla kaprysu. Mięsko wyszło kruchutkie i naprawdę soczyste, po co ryzykować wysuszenie indyka w piekarniku 😉
Składniki:
- duża pierś z indyka w jednym kawałku (u mnie ok. 1,7 kg)
- łyżka soli
- 2 łyżki mieszanki do przypraw Cajun (KLIK)
- ok. 1/2 kieliszka wytrawnego białego wina (do podlania dna slow-cookera)
Wykonanie:
- Przygotowujemy suchą marynatę, dokładnie mieszając sól z mieszanką do przypraw Cajun.
- Naszą marynatę dokładnie wcieramy w naszego indyka.
- Odstawiamy indyka na kilka godzin do lodówki (albo na balkon – polecam trzymać w przykrytej misce, bo przylecą ptaki i podziobią 😂).
- Zamarynowanego indyka wkładamy do misy slow-cookera. Dno zalewamy wytrawnym białym winem – u mnie wystarczyło mniej niż 1/2 kieliszka.
- Włączamy na 8 godzin w trybie low.
BOOM!💪🏼
PROTIP#1 – jeśli jesteście prawdziwymi paleo purystami, śmiało możecie zamienić wino na bulion 😉
PROTIP#2 – jeśli chcecie wykorzystać indyka jako wędlinę – z krojeniem na plasterki polecam poczekać do ostygnięcia.
Smacznego!
Paleoszef.
Ps. macie jakieś rady, jeśli okazałoby się, że trzeba kupować nową lodówkę? Na co zwracać uwagę? Praktyka mówi, że warto postawić na (i) zamrażarkę na dole, (ii) szklane półki, (iii) jak najwyższą klasę energetyczną i (iv) system no-frost. Ale może coś jeszcze Was szczególnie zauroczyło?😊
1 myśl w temacie “Wolnogotowana „pieczeń” z indyka Cajun”