Hello Sweet World!😎
Mając wreszcie chwilę wolnego czasu, mogłem usiąść i przygotować, krótkie podsumowanie naszych wakacji – cudownych 11 dni w Portugalii. Czemu chcę o tym pisać? Bo kategoria najczęstszych pytań jakie mi zadajecie związana jest z dietą na wakacjach:
Jak nie przytyć za dużo na wakacjach?
Jak utrzymać dietę na wakacjach?
Jak jeść zdrowo bez pudełek?
Co jeść w podróży?
Temat jest niezwykle prosty, choć na samym początku warto zaznaczyć, że wakacje nie powinny być czasem, w którym przesadnie zamartwiamy się o „dietę”. O zdrowe żywienie – owszem, zawsze warto zadbać, ale „dietę” powinniśmy na ten czas odłożyć. Będzie to z korzyścią dla naszej głowy (dlaczego tak przyjemna rzecz jak jedzenie ma być dla nas kolejnym stresorem?), a i często pomoże odbudować organizm od ciągłego odchudzania, które tak wiele osób sobie ciągle serwuje. Tak, „dieta” na wakacjach to nie jest pomysł, który szczególnie mocno bym propagował. Co oczywiście nie oznacza, że z okazji urlopu należy traktować nasze ciało jak śmietniczkę 😉
Odpowiadając zbiorczo na pojawiające się pytania, opiszę Wam czym kieruję się na wakacjach. Nie będzie żadnych reguł czy wytycznych (to w końcu czas na odpoczynek), ale może ktoś skorzysta z mojego pomysłu na urlop. Tych co przejmują się wagą informuję, że z wakacji wróciłem 0,5kg lżejszy… 😜 Ale przecież to nie o to w tym wszystkim chodzi.
A i od razu lojalnie uprzedzam, że możecie wzywać paleo policję (😂), bo Paleoszef na urlopie skusi się nie raz na produkty z „zakazanej listy” – nabiał zdecydowanie mieści się na pozycji numer 1 wśród „zakazanych” produktów. Ale zacznijmy może od początku…
W tym roku, po raz kolejny, postanowiliśmy spędzić urlop w Portugalii. Raz, ten kraj nam bardzo odpowiada. Dwa, portugalska kuchnia zdecydowanie trafia w nasze gusta. Trzy, można tam surfować. Jako, że w zeszłym roku zaliczyliśmy Lizbonę i Peniche (surfing), teraz nadszedł czas na Porto i Esmoriz (surfing). Jak możecie łatwo zauważyć, nasz urlop najczęściej łączy elementy zwiedzania, z dużą dozą aktywności. Założenie było proste – kilka dni zwiedzamy Porto, tydzień poświęcamy na kolejny kurs surfingu. Bo dla Paleoszefa urlop na leżaku przy basenie (niestety 😜) odpada… Aktywny wypoczynek, według mnie, zapewnia najlepszą odskocznię od „normalnego” trybu funkcjonowania. Pozwala uwolnić głowę od pracy czy innych mniejszych lub większych problemów. A tylko wtedy można tak naprawdę odpocząć.
Nie mylcie jednak aktywnego wypoczynku z ciągłym trenowaniem – od tego też należałoby odpocząć (choć wizyty w boxie w Porto nie mogłem sobie odmówić 😉). Warto zadbać o inną aktywność niż ta na codzień. Może to być surfing, ale mogą to być również długie spacery od jednego zabytku do kolejnego, wycieczki rowerowe etc.
Założenie pierwsze – aktywny wypocznek
Drugim elementem, na który zwracamy szczególną uwagę przy planowaniu urlopu, jest zakwaterowanie. Ma być naprawdę wygodnie (w końcu to wczasy), ale najważniejsze jest, żeby apartament miał kuchnię z pełnym wyposażeniem. Następnym kryterium wyboru jest lokalizacja – im bliżej targu ze świeżymi produktami, tym lepiej… W Porto mieszkaliśmy dosłownie minutę od Mercado do Bolhão. Było to wręcz zbawieniem, bo przylecieliśmy do Porto w środku nocy i na śniadanie nic nie mieliśmy. A bez śniadania Żona nie rusza się z domu 😉 Także szybka pobudka – aż za szybka, przed 9ą na targu można było kupić wyłącznie warzywa, owoce i jajka, połowa stanowisk była zamknięta – najświeższe sładniki na śniadanie jednak były. Pożywne śniadanie pozwala uniknąć konieczności ciągłego podjadania w trakcie spacerów po Porto.
Założenie drugie – dzień zaczynamy od pożywnego i zdrowego śniadania w domu
Restauracji i knajp oczywiście nie unikamy, ale na ogół wychodzi na to, że na mieście posiłek jemy jeden – duży obiad. Wieczorem jesteśmy tak zmęczeni całym dniem zwiedzania, że jemy przygotowane w domu lokalne przysmaki i szybko idziemy spać 😀 Jak widzicie nie licząc przystanków na kawki, wychodzi na to, że jemy 3 duże posiłki. Pomiędzy czasem wpadną jakieś przekąski – owoc czy pieczony kasztan (😍), ale nie zawsze. Ogólnie staram się kierować jedną najważniejszą zasadą – nie przejadam się. Reszta to wypadkowa głodu, chęci próbowania oraz poziomu aktywności.
Część urlopu poświęcona na zwiedzanie, z założenia, jest mniej wymagająca energetycznie. Wtedy najczęściej unikam jedzenia węglowodanów złożonych na śniadanie i na obiad. Nie jest to oczywiście reguła, bo jem jak czuję – mam ochotę na pieczone ziemniaki w oliwie i czosnku, to je sobie zamówię. Staram się raczej jeść tłuściej, żeby mieć energię na dużo dłużej. Organizm mam przyzwyczajony do większej podaży tłuszczów, co zawdzięczam m.in. mojemu keto eksperymentowi. Stąd na stole, gościły najczęściej niezliczone ilości tapasów, grillowane ryby oraz (nasze ukochane) pimientos de Padrón. Unikaliśmy dań typowo obiadowych, bo Portugalczycy porcje mają olbrzymie. Przy okazji, w ten sposób mogliśmy spróbować dużo więcej 😊
Trzecie założenie – jemy do syta, ale nie do przejedzenia
Spacerując po urokliwych uliczkach Porto, starałem się unikać próbowania lokalnych słodyczy. O dziwo, specjalnie mnie do nich nie ciągnęło (dobrze wychodzić z domu najedzonym 😜). Co najwyżej, próbowałem od Żony (co, niezależnie od wszystkiego, nie było złym pomysłem – desery bardzo, bardzo słodkie, a i porcje olbrzymie). Jednej rzeczy sobie odmawiać nie chciałem – ślicznych, układanych w kwiat róży, lodów rzemieślniczych – według deklaracji organicznych i częściowo wegańskich. Sorbet z czekolady powalił mnie na kolana, ale i tak najlepsze były tradycyjne, pistacjowe lody Żony.
Czwarte założenie – degustacje deserowe zostawiam (ewentualnie) na dni treningowe (surfing)
Jeśli mam ochotę coś spróbować, próbuję. Głowa odpoczywa, a do rzeczy, od których na 100% zrobiłoby mi się niedobrze, w ogóle mnie nie ciągnie. Francehina – nie, dziękuję. Naprawdę, nie muszę próbować wszystkich tradycyjnych „przysmaków” 😉
Pakując się na dzienną wycieczkę po Porto, do plecaka (oprócz obowiązkowej butelki wody) zawsze trafiały banany, jabłka, prawdziwa gorzka czekolada i przywiezione jeszcze z Polski migdały. Plecak na surfing, uzupełniały jeszcze wafle ryżowe, które są dla mniej najlepszy „gorszym” wyborem. Zawsze optuje za przekąskami w plecaku, gdyż wtedy dużo łatwiej dojść do sensownej restauracji czy tapas baru, gdyż niespodziewanie dorwie nas mały głód (Danio nie jest potrzebne 😂). Ale wizyta w warzywniaku, też nie jest najgorszym pomysłem na rozwiązanie problemu małego głodu 😉
Piąte założenie – przekąski na pierwszy głód zawsze trzymam w plecaku, a rekonesans sensownych restauracji robię jeszcze w Polsce
Nauczony doświadczeniem, na wyjazdy zabieram ze sobą olej kokosowy oraz mieszanki przypraw. Porządny olej kokosowy, ciężko dostać, a zawsze mogę sobie zrobić lepszą (bo nie tylko z masłem) bulletproof coffee, no i mam na czym smażyć. Choć akurat w Portugalii nie mieliśmy na co narzekać – nasz apartament był tak dobrze wyposażony, że w kuchni czekała na nas nawet oliwa z oliwek 🙂 Jeśli chodzi o przyprawy, to zabranie własnych mieszkanek, pozwala uniknąć konieczności kupowania niezliczonej ilości przypraw na miejscu (chyba, że na prezent!😜).
Kiedyś na wyjazdy zabierałem też mini saszetki odżywek białkowych, ale koniec końców okazywało się, że wracałem z nimi do Warszawy. Tym razem, zrezygnowałem i w sumie żałowałem. W Esmoriz, po surfingu, mogły się przydać. Jeśli masz więc taką możliwość – warto zabrać ze sobą.
Szóste założenie – trudno-dostępne, niezbędne, składniki, zabieram ze sobą z domu (olej kokosowy, przyprawy, odżywka białkowa)
Co jedliśmy w Portugalii?
Śniadanie – jajka, sery, rewelacyjne chorizo wędzone w winie (chouriço de vinho), awokado, mnóstwo warzyw, owoce
Obiady – ryby, owoce morze, warzywa, czasem ziemniaki
Kolacje – rybki, portugalskie konserwy (rybki w puszce😍), warzywa, ziemniaki. Nasza przykładowa kolacja w apartamencie w Porto, to nasz dzisiejszy przepis 🙂
Rybka z pieca
Dostępność świeżych rybek spowodowała, że praktycznie przez cały wyjazd nie jadłem mięsa (paleo bez mięsa?! Świętokradztwo 😜). Ale po co szukać jakiegoś marnego kawałka kurczak, kiedy taki wybór ryb. Idę do sklepu czy na targ. Wybieram świeże rybki, pani je czyści i patroszy i już za chwilę można przystąpić do przyrządzenia domowego obiadu.
Składniki:
Rybki
- świeży labraks
- świeża doradca
- 2 łyżki natki kolendry
- 2 ząbki czosnku
- 2 plasterki limonki
- sól i pieprz
- oliwa z oliwek
Pieczone ziemniaczki
- 8 ziemniaków
- 6 ząbków w czosnku
- 2 gałązki świeżego rozmarynu / łyżeczka suszonego rozmarynu
- oliwa z oliwek
Sałatka:
- 1/2 małej główki sałaty lodowej
- 1/2 pęczka natki kolendry
- 3 pomidory
- awokado
- oliwa z oliwek
- ziołowa mieszanka przypraw (oregano, bazylia, rozmaryn)
- sól i pieprz
Wykonanie:
- Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni.
- Ziemniaki kroimy w ćwiartki. Wkładamy do naczynka żaroodpornego, skropionego wcześniej oliwą. Doprawiamy solą i pieprzem. Polewamy łyżką oliwy i mieszamy. Do naczynka wkładamy obrane ząbki czosnku oraz gałązki rozmarynu. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy przez ok. 40 minut.
- Gdy czas pieczenia ziemniaczków zbliża się do końca, rozpoczynamy przygotowanie ryb.
- Wnętrze ryb doprawiamy solą i pieprzem. Czosnek kroimy w plasterki, a następnie plasterki wkładamy do wnętrza rybek razem z plasterkiem limonki. Na koniec, do rybki wkładamy świeżą kolendrę. Ryby lekko nacieramy oliwą, a następnie solimy i pieprzymy.
- Przygotowane rybki układamy na ziemniakach i pieczemy jeszcze przez kolejne 15 minut.
- Przygotowujemy sałatkę. Sałatę rwiemy na mniejsze kawałki. Kolendrę delikatnie siekamy. Pomidory kroimy w kostkę. Awokado również kroimy w kostkę. Wszystko mieszamy w dużej misce. Doprawiamy, a następnie polewamy odrobiną oliwy z oliwek.
- Gdy rybki skończą się piec, możemy podawać do stołu.
BOOM!💪🏻
Z uwagi na długi czas pieczenia – na dobry początek, polecamy zacząć kolację od pimientos de Padrón (KLIK).
Cały obiad (bez awokado, za to z przystawką) kosztował nas lekko ponad 5 EURO, czyli mniej niż zapłaciliśmy za organiczne białe winko 😉
Paleoszef.
Ps. a Wy jak się żywicie na wyjazdach? Macie jakieś ulubione portugalskie potrawy?🙂
1 myśl w temacie “Pieczone rybki czyli paleo na wakacjach”