Cześć Paleoszef,
Nadszedł ten dzień, kiedy moje nieśmiałe plany o miejscu, w którym mógłbym wyrażać swoje kulinarne pasje stają się rzeczywistością. Czemu witam się z samym sobą – Paleoszefem? Bo blog ma być przede wszystkim narzędziem i mobilizacją dla mnie. Pracuję i trenuję, prowadząc zdrowy tryb życia, ale często w natłoku obowiązków prostota i radość jaką powinno dawać jedzenie gdzieś ucieka. Wyznaczam sobie kolejne cele i zadania do zrealizowania, mając przy tym świadomość, że źródłem energii do naszych działań jest pokarm. Dzięki jedzeniu mamy mieć siłę na realizowanie naszych pasji. Popularne hasło motywacyjne „abs are made in the kitchen” niesie w sobie prostą i okrutną prawdę – to jak jesz wpływa na całokształt Twojego życia. Absolutnie wierząc w prawdziwość tego założenia, bardzo często traktuję jedzenie wyłącznie jako pokarm. Bawię się gotowaniem, ale samo jedzenie schodzi gdzieś na dalszy plan.
Blog ma być moim remedium. Dzielenie się pasją zarówno do gotowania jak i jedzenia wydaje się nieść ze sobą taki ładunek pozytywnej energii, pozwalający na chwilę refleksji. Jedzenie to nie tylko pokarm, jedzenie to źródło radości. Tylko gotując jesteśmy w stanie docenić jego znaczenie. Proces kreacji dania, którym będziesz się następnie delektował/delektowała, a najlepiej dzielił/dzieliła z najbliższymi, nadaje żywieniu wzniosłości. O tym nie wolno mi zapomnieć.
Kocham jeść, ale nie uznaję kompromisów kosztem jakości czy wartości odżywczych. Jedzenie musi zarówno smakować jak i odżywiać nasz organizm. Stąd moje przeróżne dietetyczne eksperymenty, które zaprowadziły mnie do miejsca w którym jestem obecnie.
Samozwańczy Paleoszef – amator crossfitu.
Moje paleo
Prostota paleo intrygowała mnie od samego początku. Początku, czyli mojego pierwszego zetknięcia się w social media czy szeroko pojętym światku fitness z tzw. paleodietą. Siłownia towarzyszy mi na tyle długo, że wiedziałem, że brakującym elementem mojej ciężkiej pracy z ciężarami jest odpowiednie żywienie. Więc zacząłem jeść czysto. Wywaliłem z jadłospisu cukier, mąkę pszenną i wszelkiego rodzaju utwardzane tłuszcze. Niech żyją serki wiejskie light oraz tuńczyk (którego szczerze nie znosiłem, ale na potrzeby czystej michy się „nauczyłem”). Był progres, ale zaczęła się i nuda. Szukałem inspiracji jak uczynić czyste jedzenie, jedzeniem fajnym i atrakcyjnym. Porady dietetyczne, blogi czy fanpage’e – chłonąłem wszystko co pozwalało mi zachować radość z jedzenia. Warunek był jeden – musiało się zmieścić w mojej rozpisce. Może nie były to mityczne „kurczak, ryż i brokuły”, ale zdecydowanie dieta oparta na wysokich węglach i niskich tłuszczach.
Podświadomie czułem, że przy takim żywieniu tracę zarówno radość z jedzenia jak i pasję w kuchni. Prosiłem trenera o zwiększanie ilości tłuszczy w rozpisce, ale słyszałem na niskich węglach „zalejesz się” lub „stracisz mięśnie”. Na fali rosnącej popularności śniadań BT (białkowo-tłuszczowych) dostałem jednak propozycję od trenejro spróbuj śniadanie bez węglowodanów. Zszokowany i przerażony (najważniejszy posiłek dnia, siła na poranne treningi) spróbowałem. Siła rano jest, na treningu czuję się lżej i wydajniej. Wow! Niestety zmiany nie poszły dalej. Nie licząc śniadania, pozostałe posiłki to piramida węgli – 100g, 100g, 75g, 50g suchego produktu. Prawie bez tłuszczy. Miałem dosyć.
Więc zacząłem temat drążyć samemu. Tu pojawiło się paleo. Też się go bałem – niskie węgle? skąd energia? ile tłuszczy odpowiada węglowodanom? jak to zbilansować?
Skorzystałem więc z poradni dietetycznej, w wersji paleo mniej hardocorowej czyli „samuraj”- traf w 10! Kaloryczność się nie zmieniła, a system żywienia uległ kompletnej metamorfozie. Węgle tylko wieczorem (carb-backloading) i około wysiłkowo (carb-targeting). Oprócz glutenu (który i tak pojawiał się u mnie w diecie tylko w płatkach owsianych, z pieczywa i makaronów zrezygnowałem już dużo wcześniej) z jadłospisu wypadł nabiał. BOOM 💪 ogólna lekkość i brak „zjazdów” energii przy absolutnym podtrzymaniu siły powodują, że samuraj jest rozwiązaniem dla mnie.
W głowie chodzi mi pomysł pełnego paleo, ale z wyższym udziałem węgli (bataty, ziemniaki, owoce), ale na razie są to tylko rozważania. Crossfit wymaga sporej ilości energii. Wydaje mi się, że albo ketoza albo rozsądna podwyższona liczba węgli – półśrodki się nie sprawdzą.
Crossfit
Długo się zbierałem do crossfitu. Kiedyś miałem krótki epizod cross trainingu i podobało mi niezmiernie, ale zajęcia były wyłącznie o 19 – czyli porze nie do pogodzenia z pracą. W październiku 2016r. przy Metrze Dworzec Gdański otworzył się Zdrofit i okazało się, że zajęcia CROSS prowadzi znajomy. Zajawka wróciła, ale liczebność grup uniemożliwiająca poważne programowaniem była pewną irytującą rysą. Aż tu nagle, pod samym domem, otwiera się NoLimit Dziki. BOOM 💪 od stycznia 2017r. znowu jestem amatorem crossfit.
Tyle o mnie, następnym razem będzie trochę o blogu i moich planach z nim związanych.
Wasz Paleoszef!